niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział 1



Włożyłam ananasa do wózka i w myślach zaśpiewałam triumfalną melodyjkę. Nareszcie będę mogła zrobić koktajl ananas-mango. Mam przepis od kilku miesięcy, ale wewnętrzny leń nigdy nie pozwolił mi go wykorzystać. Teraz jednak dziękowałam w duchu Lucy, która wręcz wykopała do supermarketu i sporządziła listę zakupów. Tak wyszło, że akurat sobie o tym przypomniałam. I proszę - ananas jak z etykietek puszek.
Nucąc pod nosem motyw przewodni Piratów z Karaibów, który leciał wczoraj w telewizji, ruszyłam dalej, jednocześnie spoglądając na listę. Musiałam wziąć jeszcze nutellę, ponieważ Lucy jest od niej uzależniona. No dobrze, ja też. Ale ja się nigdy do tego głośno nie przyznam, więc możecie mnie nazywać Nutello-skrytożercą.
 W dziale ze słodyczami nadal męczyła mnie melodia Hansa Zimmera i w sumie chichot, który usłyszałam za swoimi plecami specjalnie mnie nie zdziwił. Odwróciłam się, gotowa bronić swojej godności i muzyki kinowej, i zauważyłam dość rosłego mężczyznę opierającego się o filar. Był ubrany całkowicie na czarno, co kontrastowało z jego jasną czupryną. Miał niesamowicie niebieskie oczy. Kiedy w nie spojrzałam, pierwsza rzecz, jaka przyszła mi na myśl, to lodowiec. Taki zimny, spokojny odcień błękitu. Jego kości policzkowe były wysokie, a na ustach widniał uśmieszek. Gdybym miała jakiekolwiek wątpliwości do tego, kto się śmiał, to zniknęłyby w następnej sekundzie.
 – Zawsze nucisz tandetną muzykę z kiepskiego filmu, kiedy robisz zakupy? – zapytał, odbijając się stopą od filaru. W ręku trzymał czerwony koszyk, co komicznie wyglądało w połączeniu z jego dość niebezpiecznym wyglądem.
Odgarnęłam grzywkę z oczu i wyprostowałam się. Koleś był ode mnie sporo wyższy, ale nie zamierzałam wyglądać na przestraszoną, albo coś w tym rodzaju. Spokojnie sięgnęłam po duży słoik nutelli.
Zazwyczaj śpiewam tandetną muzykę z kiepskiego filmu, ale dzisiaj postawiłam tylko na nucenie – odpowiedziałam i wsadziłam słoik do wózka. W jego oczach błysnęło rozbawienie i zrobił kilka kroków w moją stronę.
A czy zazwyczaj używasz sarkazmu w swoich wypowiedziach? Bo muszę ci powiedzieć, że to niegrzeczne. – Teraz dzieliła nas odległość metra. Z niewiadomych przyczyn, nagle zaczęłam się denerwować. Do cholery, Ella! Przestań świrować z powodu jakiegoś nieznajomego, straszliwie wkurzającego przystojniaka! Potarłam nerwowo dłońmi.
– Niegrzeczne jest także śmianie się z innych – odparowałam i chwyciłam rączkę od wózka w celu jak najszybszego odjechania stąd. Niestety, nie przewidziałam przeszkody na drodze.
Pan Irytujący postanowił pobawić się w szlaban, zakaz wjazdu lub cokolwiek innego. Zasłonił  mi przejazdi tym sposobem znów miałam przed oczami jego wkurzający uśmieszek.
– Nie mówiłem nic o tym, że jestem grzeczny – spojrzał się na mnie, a ja poczułam gorąco na policzkach od tej dwuznaczności. Cholera! Nie zarumieniłam się od liceum i tej pamiętnej wpadki z Brucem Terrym  i woźnym!
Nie zauważyłam momentu, w którym podniósł słoik mojej kochanej nutelli i pomachał mi nim przed nosem.
Nie powinnaś tego jeść, bo za gruba będziesz. Patrząc po twojej figurze, prawdopodobnie masz szybką przemianę materii, ale co za dużo to nie zdrowo. Na przykład tyłek masz dość duży.
Że co?! Stanęłam jak zamurowana, nie wiedząc co począć.. Miałam ochotę mu zdrowo przyp… em, przywalić, ale nie zrobię  tego na oczach tylu ludzi. Zaczęłam analizować, co mnie najbardziej zszokowało. To, że przepowiadał mi okrągłą przyszłość, czy ten, że gapił się na moje tyły?
Zamiast użyć ręki, postanowiłam po prostu go zignorować i zawrócić. Chciałabym jak najszybciej znaleźć się w domu. Gdybym siedziała tam tak jak dotąd, to nigdy bym go nie spotkała. Cholerna Lucy, dlaczego akurat dzisiaj wysłałaś mnie na zakupy? Irytujący odczytał moje zamiary i natychmiast podążył za mną, nawet kiedy skręciłam w alejkę z podpaskami i tamponami. Kurde, miałam nadzieję, że to cokolwiek pomoże.
– Ej, nie uciekaj. Lubię duże tyłki. Uwierz mi takie są najlepsze. Oczywiście, bez przesady, ale twój wydaje się być idealny, więc…
Skończ! – warknęłam, jednocześnie odwracając się do niego i przerywając tą jakże interesującą wypowiedź. Miałam go serdecznie dosyć, a nawet nie znałam jego imienia. Chociaż Irytujący pasował mu jak ulał. – Byłabym ci wdzięczna, gdybyś zostawił mnie w spokoju i poszedł być dupkiem gdzie indziej.
Nie czekając na odpowiedź ruszyłam do kasy. Byle do domu, byle do domu…
– Wcale nie masz mnie za dupka. Po prostu wyrażam swoją opinię i uważam, że w tym momencie przesadzasz. Nie powiedziałem niczego obraźliwego. Przeciwnie, sprawiłem ci nawet kilka komplementów – powiedział poważnie, stając za mną przy kasie. Boże, zacznę chodzić do kościoła, nawet modlić się co wieczór, tylko niech on sobie wreszcie pójdzie!
Jasne, że nie powiedział nic obraźliwego. Przecież jestem przyzwyczajona do słuchania tylu uwag dotyczących moich czterech liter. Pewnie od razu widać, że ludzie codziennie mi prawią takie „komplementy”. Panie, skąd żeś się pan urwał? Z planety seksistowskich mięśniaków?
– Ależ ze mnie szczęściara – wymamrotałam i wyłożyłam produkty na taśmę. Usłyszałam jego śmiech, po czym – jak zakładam – zrobił to samo.
– Używasz zdecydowanie za dużo sarkazmu – rzekł nad uchem. Nie odwróciłam się, nadal stosując taktykę „zero zwracania uwagi”. Zacisnęłam zęby, dusząc w sobie jakąś kąśliwą uwagę i zwróciłam głowę w kierunku ekspedientki. Wypowiedziała kwotę do zapłacenia, a ja zaczęłam szukać swojego portfela. Akurat teraz postanowił ukryć się w najciemniejszym zakątku torebki!
Nawet nie zdążyłam zareagować, a koło mojego policzka pojawiła się ręka z banknotem. Spojrzałam na Irytującego, jak na idiotę.
– Nie pozwolę ci za mnie zapłacić – powiedziałam i spróbowałam odsunąć jego kończynę. Niestety, nie zdążyłam, bo sprzedawczyni nic nie zrobiła sobie z mojego sprzeciwu i przyjęła pieniądze. Po chwili było już zapłacone, a nie wydałam nawet centa.
Spakowałam zakupy i wyszłam jak najszybciej przed sklep. Pomyślałam, że jeśli cokolwiek mam wyjaśniać, to nie zrobię tego w środku. I tak już wyprawiliśmy niezłą scenkę. Wyjęłam portfel z torebki, bo akurat jakimś cudem się odnalazł. Po chwili wyłoniła się blond czupryna Irytującego, z przyklejonym uśmieszkiem. Gdy do mnie podszedł, wcisnęłam mu do ręki banknot i szybko schowałam portmonetkę do torby.
– Dzięki, ale nie musiałeś płacić. Mam pieniądze i nie potrzebuje twoich – oznajmiłam twardo.
Patrzył przez jakiś czas raz na mnie, raz na papierki w swojej dłoni. Po chwili pokręcił głową i rzekł:
– Zapłaciłem, bo czułem, że jestem ci to winny. Wyglądałaś na urażoną moimi uwagami, więc stwierdziłem, że ci to wynagrodzę.
Spojrzałam na niego jak na kosmitę. What? Miał zmienne nastroje jak kobieta podczas okresu. Może powinnam upewnić się co do jego płci…?  Nie, stop. Jasne, że był facetem, inaczej nie gapiłby się na mój tyłek.
– Nie nadążam za tobą. – Przewróciłam oczami. Że co, to teraz ja byłam tą złą, bo nie chciałam przyjąć tak hojnego daru? O nie, kochany. – Ale powtórzę tak żebyś ty nadążył. Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Dzięki za to i w ogóle, ale ja muszę spadać, więc…
Po raz kolejny dzisiejszego dnia spróbowałam odejść i po raz kolejny zostałam zatrzymana. No to j zaczynało robić się nudne…
– Dobra, zatrzymam to – wskazał na banknot w swojej dłoni – ale weź mój numer. Jestem ci winny jedną rzecz, a ty będziesz mogła się tak ze mną skontaktować. Dzwoń, kiedy będziesz chciała.
Powiedział to, po czym wręczył mi wizytówkę. Spojrzałam na nią podejrzliwie.
Matthew Lane
Flying Papers 
Matthew Lane? Gdzieś to słyszałam… i ten napis. Flying Papers. Co to jest? Chciałam go zapytać, ale kiedy podniosłam wzrok, już go nie było. Zupełnie jakby się rozpłynął. A ja zostałam sama z jego numerem telefonu w ręku.
***

– Już jestem! – wykrzyknęłam, zamykając drzwi stopą. Byłam obładowana jak wielbłąd i złapała mnie kurwica na widok Lucy malującej sobie paznokcie, która nawet nie ruszyła się z miejsca. – Może mi pomożesz?
Chyba po warczącym tonie mojego głosu zrozumiała, że jestem trochę na nią wkurzona. Nie przeszkodziło jej to jednak w dalszym nanoszeniu lakieru. Lucy była wysoka i strasznie chuda. Miała rude, kręcone włosy i okulary, zasłaniające zielone oczy. Oto fotomodelka, a zarazem moja najlepsza przyjaciółka. Na zdjęciach nosiła najlepsze ciuchy, ale teraz paradowała w dosyć zniszczonych dresach. Widocznie dzisiaj nigdzie nie wychodziła. Nawet do przedpokoju, wspomóc biedną koleżankę.
Narzekając na nią pod nosem, położyłam torby na blacie w kuchni i poszłam zdjąć buty. Odłożyłam je do szafki i usiadłam na kanapie obok Lucy. Nie podniosła na mnie wzroku, całkowicie skupiła się na czerwieni barwiącej jej kciuk.
– No i jak było w sklepie? Wiedziałam, że dasz sobie radę. Rozumiem, że jesteś domowniczką, ale to się wydawało wręcz niepokojące, że nie wyszłaś z domu przez tydzień – rzuciła, chwytając pilniczek do paznokci.
– Nie przesadzaj, miałam dużo pracy. Zresztą], już o tym gadałyśmy i wcale nie mam agorafobii. Ach, no i to jest chyba idealny moment, żeby powiedzieć, że nigdy już nie pójdę do naszego sklepu. – Wyciągnęłam się i wsłuchałam w lecącą z wieży muzykę. Lucy puściła płytę Gorillaz, którą dostała ode mnie na Gwiazdkę. To jeden z niewielu prezentów, które mi się udały.
– Niby dlaczego nie? Ella, nie mów, że znowu muszę cię wywalić na korytarz i pozamykać drzwi?
– Wolałabym nie – powiedziałam, machając jej palcem przed nosem. Nareszcie na mnie spojrzała. – Ja po prostu chcę uniknąć kolejnego spotkania z niesamowicie irytującym facetem, który dzisiaj śmiał się ze mnie w dziale ze słodyczami.
– Facet śmiał się z ciebie? Dlaczego? – Zaciekawiłam ją, ponieważ odłożyła pilniczek i odwróciła się do mnie.
Opowiedziałam jej całą historię, nie wspominając o wizytówce. Nie zrozumcie mnie źle, ufam Lucy jak nikomu innemu, ale najprawdopodobniej kazałaby mi zadzwonić do niego, czego ja za Chiny Ludowe nie chciałam zrobić. Na koniec zagwizdała, po czym roześmiała się.
– Ty naprawdę jesteś psychiczna! Kto normalny śpiewa muzykę z Piratów? Harry Potter już lepszy!
Popatrzyłam na nią jak na niedorozwiniętą. No niesamowita jest. Z całej historii zapamiętała akurat to!
– Właśnie ci powiedziałam, że powiedział, iż mam duży tyłek, a ty co?
– Nie on pierwszy i nie ostatni. Przestań się tak bulwersować, jest facetem! Oni tak mają - gadają rzeczy bez sensu. A twój tyłek nie jest duży – oznajmiła Lu. Wyłączyła wieżę i sięgnęła po pilota do telewizora. Chwilę później usłyszałam melodyjkę wiadomości. Westchnęłam.
– Dzieje się coś na tym świecie? – zapytałam zmęczonym głosem.
– Oj tak! Nie zgadniesz, kto przyjechał na koncert do naszego miasta! Musimy, musimy zdobyć bilety! – wykrzyknęła, nagle podekscytowana Hamilton. O co chodzi?
– Kto przyjechał? – zapytałam, otwierając oczy i kierując je na ekran telewizora. Otworzyłam usta ze zdziwienia, kiedy na pasku wiadomości „z ostatniej chwili” zobaczyłam napis:
Flying Papers już na miejscu. Koncert za trzy dni!
A okrzyk „niemożliwe!” wydałam z siebie, widząc Pana Irytującego w otoczeniu dziennikarzy. Matthew Lane, lider i wokalista grupy rockowej Flying Papers. To dlatego kojarzyło mi się jego nazwisko!
– Nie wiedziałam, że ich lubisz, ale po twoim zachowaniu widzę, że jesteś zachwycona! – powiedziała Lucy z uśmiechem na twarzy.
Zachwycona? Nie sądzę. Zszokowana? Już prędzej.
– Lu, to jest ten facet. Ten ze spożywczaka – Wskazałam na Lane’a. Boże, to naprawdę on.
Lucy patrzyła na zmianę to na mnie, to na telewizor. Jej usta ułożyły się w idealne „o!”.
– Żartujesz?
Popatrzyłam na nią smutno. Chyba obraziłam największą gwiazdę naszego pokolenia podczas zakupów.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała.

---
Witam, witam! Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu ten rozdział. 
Od razu mówię - nie będzie to długie opowiadanie. Chyba, że zmienię zdanie, co często robię.
Beta: summon creature
Enjoy!